Posty

Grażyna kontra medycyna

 Byle do świąt, potem byle do majówki, byle do wakacji... Nic nie cieszy tak mocno jak połowa semestru za pasem.  Myślałam, że tak czasochłonny i pracowity semestr jak czwarty w Bydgoszczy już nigdy nie będzie miał miejsca. I jak to przystało na "człowieka porażki"- myliłam się. :D Oprócz farmakologii, nefrologii, reumatologii, pulmonologii z ftyzjatrią, dermatologii, pediatrii i gastroenterologii (uff...) plan zajęły mi jeszcze różnice programowe (patomorfologia taka wspaniała) i dwa fakultety. Efekt? Codzienne powroty z uczelni między 16.00 a 18.00. Nici z mojej  szkoły językowej i siłowni. Ech... nawet obiadów nie chce mi się gotować, a od miesiąca moim największym marzeniem jest upiec sernik. Czy to tak wiele? R.I.P 2 my youth, jak to śpiewali sobie the Neighbourhood.   W chwilach takich jak te zastanawiam się, czy to jest naprawdę aż tyle warte. Chyba wszyscy moi znajomi przeżywają w tym momencie kryzys egzystencjalny podobnej rangi. Już nawet nie liczę...

bądź odważna

Prawie rok temu byłam bardzo przestraszonym dziewczęciem. Głupim dziewczęciem, które chyba nie do końca potrafiło być sobą z obawy, że nie przyjmą go w obcym miejscu, nie polubią,  nie zaakceptują. Bardzo dużo kosztuje mnie napisanie tego, jednak postanowiłam zrobić to, bo może komuś pomoże się odnaleźć-  jestem pewna, że nie tylko ja błądziłam i na siłę szukałam swojej drogi. Najgorzej wspominam swój pierwszy rok. W zasadzie opuszczenie rodzinnego gniazdka i wędrówka na studia tak daleko od domu była mi na rękę. Pójście dalej niż miasto wojewódzkie kojarzyło się z pewnym prestiżem (szkoda tylko, że miasto które wybrałam, było podobną "dziurą"). Do czasu. Nie miałam tam nikogo znajomego, więc wylądowałam w mieszkaniu z dziewczyną, z którą zupełnie nie potrafiłam się dogadać. Kompletnie inne poglądy na życie i  studia  całkowicie nas poróżniły. Ja- wychowywana w konserwatywnej rodzinie- niejednokrotnie nasłuchałam się jak dziecinna potrafię być. Może tak, może srak....

Why so serious?

Gorączkowo szukając prezentów dla swoich Najbliższych, natknęłam się na książkę, którą od kilku lat miałam na celowniku ("Ostatnie rozdanie" Myśliwskiego). Robiąc więc sobie najdoskonalszy prezent pozwoliłam, żeby w przerwie między wypiekami to ona zajęła mi ten wolny czas. Co było nie do pomyślenia na pierwszym czy drugim roku- wtedy nie piekłam nawet ciast, bo szkoda mi było czasu, "skoro tyle nauki czeka". Czy to oznacza, że teraz mamy mniej nauki? A skądże.:> Jako że jestem chyba największym stalkerem medyczno-motywacyjnych kont na Instagramie, ogarnęło mnie ostatnio przerażenie. (Mam nadzieję, że grono odbiorców moich postów ogranicza się tylko do garstki osób, ale muszę napisać to dla samej siebie... tego NIE DA się oglądać!)  Hasztag: cel-medycyna, świetnie, życzę wszystkiego co tylko najlepsze. Może nawet i bym popierała takie pospolite ruszenie, gdybym sama w liceum nie dostała na tym punkcie głupawki. Moje liceum miało tendencję do faworyzowania tylk...

medycyna dla niskozaawansowanych

Powszechnie wiadomo, że systematyczność to jedna z istotniejszych cech studenta medycyny- no może poza prowadzeniem bloga. Tu jak widać nie ma żadnej mowy o systematyczności. Wracam właśnie z drugiego kolokwium z patomorfologii. Forma jak dla mnie- odrobinę zabawna. Na wielkiej tablicy wyświetlają się zdjęcia preparatów przez około 40 sekund. W tym czasie musimy napisać nazwę preparatu po polsku, łacinie i dodatkowe pytanie do niego (typ włóknienia, jakaś definicja, element zaznaczony strzałką). Zadanie dość heroiczne jak na flegmatyka. Co gdy się nie zda? Należy odrobić na następnym kolokwium i uzyskać ilość punktów, która wyrówna braki z poprzedniego. Osobiście jak dla mnie zadanie nie do wykonania. Są bowiem studenci bardzo zdolni, widzę to przede wszystkim po ludziach w nowej grupie. Niezwykła pamięć i zdolność do kojarzenia faktów w tempie błyskawicznym. Są też studenci mniej zdolni choć bardzo pracowici, pilni i systematyczni. Sama również mogę zaliczyć się z całą pewnością do ...

niepamięć wsteczna

Bardzo często bywam tam, odwiedzam te same miejsca. Wydeptane ścieżki, utarte szablony,  ciągle ten sam algorytm postępowania w zakresie dom-uczelnia-resztki życia towarzyskiego, ci sami ludzie i wcale nie ta sama ja. Nie rozumiem, dlaczego Bydgoszcz w snach odwiedza mnie tak często. I to jako największy koszmar, mimo że to miasto wcale na to nie zasługuje. Zawsze uczono mnie, że wielkie rzeczy wymagają wielkich trudów i zastanawiałam się, czy moja zmiana uczelni nie jest może nawet taką próbą pójścia na łatwiznę. Pytanie tylko co naprawdę wymagało większej odwagi. Jakby nie patrzeć dwa lata to dużo. Wejście w nowe środowisko nie jest łatwe dla mnie, ale... kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.  Czas też pokazuje, że nie miałabym tam co robić. Tutaj z kolei mam czas, by zająć się medycyną, a nie walką z rzeczami, na które nie mam wpływu. Nie tracę czasu na "zbieranie się w sobie", po prostu idę. Mam wreszcie czas na psychiatryczne koło naukowe.  Jest mi z tym lepiej...

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Jeden telefon przyprawiający o mdłości i zawroty głowy. "Uzyskała pani zgodę od dziekana na przeniesienie",  "Ale ja nie wyrażam zgody na urlop dziekański", "A nie, to nie trzeba, podliczyliśmy jeszcze raz punkty." Okeeeej... Cztery dni na podjęcie- nie ukrywajmy- życiowej decyzji to trochę mało. Gdzieś tam wkradł się sentyment, że szkoda, że żal, ale przede wszystkim okropny strach. Boję się chyba bardziej niż przed rozpoczęciem studiów dwa lata wcześniej. Wiem jedynie, że jestem w 34 grupie i nie znam nawet swojego planu.  I nie wiem  czy się cieszę, bo  to wszystko spadło jak grom z jasnego nieba. Żegnaj Collegium Medicum. Chyba właśnie tak miało być, a kto wie... może nasze medyczne drogi jeszcze kiedyś się skrzyżują? 

mosty

Obraz
Schodząc z Mostu Elżbiety udaliśmy się w górę  schodami, które doprowadzić miały nas prosto na Wzgórze Gellerta. Wybraliśmy się tam wieczorową porą, by móc podziwiać nieziemsko oświetlone mosty łączące Budę i Peszt. Zresztą... nie tylko mosty. Siedliśmy sobie trochę dalej od grupy nadgorliwych turystów z baaardzo dalekiego wschodu, którzy swoimi selfiestick'ami nie tylko zasłaniali widoki, ale psuli tę niemalże sakralną atmosferę. Cóż, pal licho Azjatów. Siedliśmy i rozmawialiśmy- o wszystkim i o niczym. Nic odkrywczego, tematy nigdy nie kończą się w grupie przyjaciół. Jednak uświadomiło mi to, że nigdy nie czułam- ani na pewno długo jeszcze nie poczuję- takiej swobody rozmawiając np. z kimś ze studiów. "Właśnie tak by to wyglądało, gdybyśmy byli w jednym mieście" . Ale nie da się. Czasami niektórych rzeczy się nie da. I nie będzie się dało. Czy mam  kolejne 2 lata- ba! a nawet 4- spędzić na użalaniu się, że coś takiego spotkało akurat mnie, że studia mnie zgasiły, że k...