Grażyna kontra medycyna
Byle do świąt, potem byle do majówki, byle do wakacji... Nic nie cieszy tak mocno jak połowa semestru za pasem. Myślałam, że tak czasochłonny i pracowity semestr jak czwarty w Bydgoszczy już nigdy nie będzie miał miejsca. I jak to przystało na "człowieka porażki"- myliłam się. :D Oprócz farmakologii, nefrologii, reumatologii, pulmonologii z ftyzjatrią, dermatologii, pediatrii i gastroenterologii (uff...) plan zajęły mi jeszcze różnice programowe (patomorfologia taka wspaniała) i dwa fakultety. Efekt? Codzienne powroty z uczelni między 16.00 a 18.00. Nici z mojej szkoły językowej i siłowni. Ech... nawet obiadów nie chce mi się gotować, a od miesiąca moim największym marzeniem jest upiec sernik. Czy to tak wiele? R.I.P 2 my youth, jak to śpiewali sobie the Neighbourhood. W chwilach takich jak te zastanawiam się, czy to jest naprawdę aż tyle warte. Chyba wszyscy moi znajomi przeżywają w tym momencie kryzys egzystencjalny podobnej rangi. Już nawet nie liczę...