Plany? Jakie plany?
Nie mogę uporządkować żadnych "za", ani tym bardziej żadnych "przeciw"mojej obecnej uczelni i tej domniemanej nowej również. Chcąc zaryzykować, zmienić coś, jak zwykle los- kolokwialnie mówiąc- zrobił mnie w ch... balona, znaczy się.
Tak bardzo ucieszyłam się, że mam możliwość złożenia dokumentów na inny UMED, że spełniałam ku temu odpowiednie wymogi wynikające z regulaminu uczelni. Co z tego, gdy "w celu nadrobienia różnic programowych zobowiązana jest Pani do wzięcia urlopu dziekańskiego". Ależ dlaczego? A no dlatego, że uczelnie mają różne "zapychacze" lub też przedmioty o tym samym programie, ale innej nazwie. Takim sposobem przekroczenie magicznej liczby punktów ECTS tylko 1 punktem (pozdrawiam fakultet z "podstaw umiejętności klinicznych") oznaczałoby mękę na tych studiach o jeden rok więcej. Chyba podziękuję, aż tak zdeterminowana (lub zdesperowana, jak kto woli) nie jestem.
Na ten moment perspektywa pozostania w tym mieście i powrotów do pustego mieszkania przez kolejne cztery lata, napawa mnie ogromnym lękiem- o samą siebie i o te resztki poczucia własnej wartości.
Tylko dla zasady czekam na telefon z dziekanatu, by niczego sobie później nie zarzucić. Nie wiem, kto ułożył taki scenariusz, ale w żaden sposób mnie on nie śmieszy. Jeśli kiedykolwiek ktoś uraczy mnie złotą myślą pokroju "wszystko jest możliwe, jeśli się tego naprawdę chce" obiecuję, że uraczę go ciosem w twarz.
Tak bardzo ucieszyłam się, że mam możliwość złożenia dokumentów na inny UMED, że spełniałam ku temu odpowiednie wymogi wynikające z regulaminu uczelni. Co z tego, gdy "w celu nadrobienia różnic programowych zobowiązana jest Pani do wzięcia urlopu dziekańskiego". Ależ dlaczego? A no dlatego, że uczelnie mają różne "zapychacze" lub też przedmioty o tym samym programie, ale innej nazwie. Takim sposobem przekroczenie magicznej liczby punktów ECTS tylko 1 punktem (pozdrawiam fakultet z "podstaw umiejętności klinicznych") oznaczałoby mękę na tych studiach o jeden rok więcej. Chyba podziękuję, aż tak zdeterminowana (lub zdesperowana, jak kto woli) nie jestem.
Na ten moment perspektywa pozostania w tym mieście i powrotów do pustego mieszkania przez kolejne cztery lata, napawa mnie ogromnym lękiem- o samą siebie i o te resztki poczucia własnej wartości.
Tylko dla zasady czekam na telefon z dziekanatu, by niczego sobie później nie zarzucić. Nie wiem, kto ułożył taki scenariusz, ale w żaden sposób mnie on nie śmieszy. Jeśli kiedykolwiek ktoś uraczy mnie złotą myślą pokroju "wszystko jest możliwe, jeśli się tego naprawdę chce" obiecuję, że uraczę go ciosem w twarz.
Jakiś czas temu przeczytałam Twój poprzedni wpis i miałam wrażenie, że czytam swoje myśli (!). Zaryzykuję stwierdzenie, że jestem w stanie wyobrazić sobie, ile kosztowała Cię ta decyzja i co teraz czujesz. Wiesz, ponoć nic nie dzieje się bez przyczyny, obyś któregoś dnia była szczęśliwa z faktu, że stało się tak, jak się stało:) Życzę Ci na pewno mocno wyczekanego odpoczynku. Trzymaj się! o.
OdpowiedzUsuńhej moze tak mialo byc moze czekaja cie w tym miescie jeszcze wspaniale rzeczy? Daj szanse :D
OdpowiedzUsuńWiesz, ciągle to sobie powtarzam, że może nie ma się co buntować tylko "płynąć z falą" i tak dalej. I skoro stało się tak, jak się stało to... chyba nie mam innego wyjścia, jak dać mu szansę i czerpać z niego jak najwięcej. :) Pozdrawiam!
Usuń